Recenzja filmu "Stygmaty"
"Zobacz, co ONI chcą ci wcisnąć"
Stygmaty (Stigmata) – reżyseria: Rupert Wainwright; scenariusz: Tom Lazarus, Rick Ramage; obsada: Patricia Arquette, Gabriel Byrne, Jonathan Pryce, Nia Long; USA 1999.
Niesłychaną szczerością tchnie zacytowany w tytule slogan, którym krakowska reklama jesienią 2001 roku usiłowała zaprosić widzów na seans "Stygmatów". To naprawdę rzadki przypadek, żeby kino, świadome "zawartości" prezentowanego filmu, formułowało swą opinię aż tak konkretnie. Czytelnika, który - obejrzawszy film - sądzi, że to ktoś inny, a nie realizatorzy, kryje się pod wytłuszczonym słowem "ONI", spróbuję przekonać, że dał się wprowadzić w błąd.
Najpierw słów kilka o treści. Sądząc z napisów, wyświetlanych w ostatnich sekundach filmu, w zamyśle reżysera bohater ma być zbiorowy. Jest nim Kościół Katolicki, który w osobach swoich funkcjonariuszy chce się jakoś uporać z niewygodnym faktem odkrycia gnostyckiej Ewangelii Tomasza. Jeden z duchownych pracowników Watykanu, O. Paulo Alameida, daje tej Ewangelii wiarę, a Bóg potwierdza to cudownymi wydarzeniami. Jednym z nich jest stygmatyzacja Frankie Paige, która przypadkowo weszła w posiadanie różańca, skradzionego z trumny Ojca Alameida. Przez usta stygmatyczki przemawia zmarły, wykazując obłudę Kościoła, który w obronie swej struktury i wpływów, chciał zatuszować prawdę zamysłu Chrystusa, utrwaloną w Ewangelii Tomasza: Kościół miał być duchowy, a nie instytucjonalny.
Możliwe, że gdyby film ten był wyświetlany w jakimś kraju azjatyckim, gdzie o chrześcijaństwie istnieje nikłe pojęcie, należałoby go potraktować jako jedną więcej fabułkę z serii o wojnach między Związkiem Radzieckim a Stanami Zjednoczonymi, w której bohaterowie są owszem realistyczni, ale reżyser nikogo nie obraża i przepraszać nie musi. Z tym filmem tak nie jest. W zakończeniu filmu możemy przeczytać następujący tekst: "This scroll, the Gospel of St. Thomas, has been claimed by scholars around the world to be the closest record we have of the words of the historical Jesus" ("Ten zwój, Ewangelia św. Tomasza, jest w opinii naukowców całego świata najbliższym, jaki posiadamy, zapisem słów historycznego Jezusa"). Jakikolwiek by był zamysł twórcy tego filmu, widz w kraju europejskim i chrześcijańskim po jego projekcji może nabrać przekonania, że to właśnie Kościół Katolicki okłamuje go, przemilczając prawdę i fałszując prawdziwe cele działalności Chrystusa. Stąd pomysł tej recenzji, która pozostawiając na boku walory artystyczne filmu, poruszy jedynie stronę historyczną i teologiczną, co zapewne pomoże widzowi właściwie film ten odebrać.
Realizator powołuje się na naukowców, jednak zamieszczając wiadomości historyczne, prawie ani jednej nie podaje bezbłędnie - choć w zakończeniu filmu widnieją nazwiska konsultantów i od języka aramejskiego, i od spraw religijnych. Jeśli rzeczywiście twórca film swój planował jako materiał polemiczny z Kościołem, to miał wyjątkowego pecha! A może te tajemnicze mistyfikacje ma wyjaśnić zamieszczony tuż przed końcem projekcji - po długiej liście wszystkich współpracowników - napis: "The events, characters and firms depicted in this motion picture are fictitious. Any similarity to actual persons, living or dead, or to actual firms is purely coincidental"? ("Wydarzenia, charaktery i firmy występujące w tym filmie są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób żyjących lub zmarłych albo do istniejących firm jest czysto przypadkowe." - Ciekawe, kto obejrzał aż do tego miejsca?!) Szkoda tylko, że widz ma skojarzenia z katolicyzmem, a nie np. z islamem. Oj, Bin Laden by napisał recenzję...
Pierwsza grupa nieścisłości to informacje o samej gnostyckiej Ewangelii Tomasza.
Tekst jej został odkryty w Egipcie 100 km na północ od Luksoru, opodal Khenoboskion. Nag Hammadi to nieco dalej rozłożona osada, która użycza swej nazwy całej okolicy. A zatem Nag Hammadi nie znajduje się w pobliżu Morza Martwego, ani tym bardziej Jerozolimy, jak to przedstawia film. Realizator najwidoczniej pomylił Nag Hammadi z Qumran.
Odkryty tam tekst - jeden z czterdziestu dziewięciu innych tytułów - bynajmniej nie jest napisany w języku aramejskim i to doby, w której żył Jezus - o tym języku mamy nikłe pojęcie, zwłaszcza o używanym na codzień - lecz w języku koptyjskim.
Stygmatyczka w jednym z transów pisze na ścianie gnostyckie teksty, ale niestety nie alfabetem, w jakim naprawdę zostały one utrwalone. Litery, jakie utrwaliła kamera, również te widniejące na rzekomym zwoju z Nag Hammadi, pochodzą przeważnie z alfabetu starohebrajskiego, używanego na pieczęciach i sygnetach od IX do V wieku przed Chrystusem, bądź z rodzaju pisma (również hebrajskiego), jakim się posługiwał język aramejski na ciężarkach, pieczęciach i naczyniach od VIII do III wieku przed Chr. Odnosi się jednak wrażenie, że twórcy filmu zestawiali litery rozmaitych rodzajów ot tak, według zgrabnego kształtu - niektórych liter po prostu nie daje się zidentyfikować. Niestety, w porównaniu z prawdziwą elegancją oryginalnego tekstu Ewangelii Tomasza, to, co widzimy na filmie, to niechlujne bazgroły. Oczywiście z Nag Hammadi nie mają nic wspólnego. Sama Ewangelia Tomasza powstała prawdopodobnie najwcześniej w połowie II wieku po Chrystusie, wersja z Nag Hammadi jest koptyjskim przekładem z języka greckiego, dokonanym w III wieku, a język koptyjski posługiwał się alfabetem greckim - dodał do niego kilka własnych liter.
Ponadto wszystkie odkryte w Nag Hammadi teksty mają postać nie zwojów, jak sugeruje film, ale kodeksów - jak to jest w przypadku dzisiejszych książek.
Jest możliwe, że wśród wypowiedzi, uchodzących za wypowiedzi samego Chrystusa, a zamieszczonych w Ewangelii Tomasza, niektóre rzeczywiście są autentyczne. Ale nauka wypracowała już dawno kryteria, dzięki którym można je odróżnić: w tym przypadku wystarczy zestawić z Ewangeliami kanonicznymi. Źródło, na jakim bazuje ta właśnie Ewangelia Tomasza, jest prawdopodobnie wspólne z jednym ze źródeł, jakim się posługiwali ewangeliści Mateusz i Łukasz. Niestety (dla realizatorów filmu), cytowanych wypowiedzi, zawierających treści przeciwne instytucji Kościoła, nie można uznać za autentyczne również z tego względu, że są niespójne z innymi niewątpliwymi wypowiedziami Chrystusa - a z kolei są charakterystyczne dla kierunku herezji, jaką jest gnostycyzm.
Oczywiście Ewangelia Tomasza nawet nie wzmiankuje Ostatniej Wieczerzy i nie zawiera żadnych instrukcji co do prowadzenia Kościoła po śmierci Jezusa.
Szkoda, że autorzy filmu nie zacytowali innej z ich zdaniem autentycznych wypowiedzi Chrystusa z tej Ewangelii: "Rzekł Szymon Piotr do nich: Niech Mariham odejdzie od nas. Kobiety nie są godne życia. Rzekł Jezus: Oto poprowadzę ją, aby uczynić ją mężczyzną, aby stała się sama duchem żywym, podobnym do was mężczyzn. Każda kobieta, która uczyni siebie mężczyzną, wejdzie do królestwa niebios". Reakcja widza i jego ocena kompetencji i zamiaru realizatorów byłaby wówczas łatwa do przewidzenia...
Druga grupa nieścisłości to przedstawione zaangażowanie Watykanu w opracowanie tekstu tej niekanonicznej Ewangelii.
Prawie wszystkie rękopisy odkryte w Nag Hammadi - w tym interesujący nas tekst - są własnością rządu egipskiego, a zostały zakupione od pani Dattari, córki egipskiego numizmatyka, jedenaście lat po odkryciu, za cenę 50 tys. funtów egipskich. W międzyczasie były dostępne dla naukowców, co zaowocowało wieloma publikacjami. Pierwsze wydanie fotograficzne ukazało się w 1956 roku, czyli zaraz po wejściu w posiadanie rękopisów przez Muzeum Koptyjskie w Kairze.
Ani istnienie Ewangelii Tomasza, ani jej treść nie była dla Kościoła zaskoczeniem (choć dla naukowców nie lada kąskiem, tyle że z zupełnie innych powodów). Polemikę z gnostycyzmem Kościół toczył w pierwszych wiekach swojego istnienia i to polemikę skuteczną. Autorzy katoliccy dzieła gnostyckie dobrze znali.
Wreszcie po odkryciach w Nag Hammadi Watykan ani nie był przez nikogo pytany o autentyczność tej Ewangelii, ani się nie wypowiadał - dla naukowca jest to sprawa oczywista.
Natomiast katoliccy uczeni żywią zainteresowanie takimi dziełami, ale bynajmniej już nie ze względów apologetycznych, lecz czysto poznawczych - by poznać lepiej nastrój epoki, kontekst rozwoju doktryny chrześcijańskiej oraz podziwiać wierność starochrześcijańskich polemistów, którzy - jak się okazuje - bardzo dokładnie i uczciwie relacjonowali poglądy przeciwników.
Ponadto uzyskanie kopii tekstu oryginalnego czy przekładu wymaga jedynie trudu pójścia do biblioteki i odnalezienia w katalogu, i to bez pozwolenia władzy kościelnej! - Przedstawione w filmie zabiegi urzędników watykańskich celem utajnienia badań naukowych nad tą Ewangelią i troska o ochronę wiary specjalistów są wręcz zabawne.
Trzecia grupa nieścisłości jest związana bezpośrednio z samymi stygmatami.
Takie zjawiska nigdy nie były i nie są potwierdzeniem ani czyjejś świętości życia, ani prawdziwości poglądów. Przeciwnie, dopuszcza się możliwość ich pochodzenia nadprzyrodzonego, gdy się wpierw wykaże prawość wiary i obyczajów stygmatyka. Wreszcie pokazany na filmie sam moment stygmatyzacji, choć - patrząc od strony artystycznej - trzymający widza w napięciu, bardziej przypomina złośliwe opętanie, niż działanie Bożego Ducha.
* * *
Czytelnik zapewne nie ma już wątpliwości, kto i co usiłuje mu wcisnąć. Jeśli twórcy filmu pojmowali go jako polemikę z Kościołem, to fakty przemawiają same za siebie, jednoznacznie wskazując, kto kłamie.
Lecz i tu słychać gdzieś z zaświatów złośliwy uśmiech Voltaire'a: "Kłam, kłam, zawsze coś z tego zostanie". Sugestywny sposób i pozornie naukowa drobiazgowość w przedstawieniu faktów robi wrażenie. Dla widza nieprzygotowanego może to nawet nieść ryzyko, iż rzeczywiście postawi pytanie, czy nie został perfidnie okłamany właśnie przez Kościół. Tu więc otwiera się pole działania dla katechety - zainteresowanie uczniów tematyką archeologiczną, biblijną, patrystyczną i mistyczną po projekcji filmu jest gwarantowane.
Oglądalności "Stygmatów" nie należy mierzyć publikowaną statystyką frekwencji kinowej, która może się okazać niewysoka - film ten jest oglądany w Krakowie już od roku, rozpowszechniany przez piratów w internecie i na dyskach CD. (Autor tej recenzji, poproszony o opinię na temat tego filmu, oglądał go pierwszy raz w październiku 2000.)
Recenzje kończy się zwykle zachętą do obejrzenia filmu lub przekonaniem widza, iż byłoby to stratą czasu. Naszym zdaniem curiosum, jakim są "Stygmaty", warto obejrzeć, ale poprzedzając fachowym komentarzem.
Dla bliżej zainteresowanych merytoryczną polemiką zamieszcza się poniżej podstawową literaturę.
Tekst polski Ewangelii Tomasza, zwięzłe wprowadzenie, fotokopie oryginału, aparat naukowy oraz kilka indeksów są dostępne w:
Ewangelia Tomasza, tł. pol. A. Dembska i W. Myszor, Katowice 1992.
Przekład tych samych tłumaczy, opatrzony prostszym aparatem naukowym, zamieszczony w:
Apokryfy Nowego Testamentu. Tom I. Ewangelie apokryficzne, red. M. Starowieyski, Lublin 1986, s. 123-133.
Bardzo ciekawie o historii odkrycia, treści i znaczeniu dla badań Nowego Testamentu (podając również własny przekład z przekładu francuskiego) pisze:
E. Dąbrowski, Biblioteka z Khenoboskion (Nag Hammadi) i Ewangelia według Tomasza, w: tegoż, Konfrontacje. Drogi rozwoju współczesnej biblistyki Nowego Testamentu, Poznań - Warszawa - Lublin 1970, ss. 330 - 369.
Dla ewentualnego porównania przekład niemiecki jest dostępny w:
B. Blatz, Das koptische Thomasevangelium, w: W. Schneemelcher, Neutestamentliche Apokryphen. I. Evangelien, Tübingen 1990, wyd. 6, ss. 93 - 113.
Opracowania encyklopedyczne (pierwsze bardzo zwięzłe, drugie wyczerpujące z obszerną bibliografią):
R. McL. Wilson, Biblioteka z Nag Hammadi, w: Słownik Wiedzy Biblijnej, Warszawa 1996, ss. 67n.
B.A. Pearson, Nag Hammadi, w: Anchor Bible Dictionary, New York - London - Toronto - Sydney - Auckland 1992, tom IV, ss. 982 - 993.
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Kraków, styczeń 2002